LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

2011-02-26

Bieszczady w nowej odsłonie i karnawałowy makowiec

Tam, gdzie spod śniegu zamiast przebiśniegów wyrastają misie (tzn. psie zabawki porzucone w listopadzie...) i gdzie psy biegają, aż wiatr łopocze im w uszach:
 A młode kózki wychodzą na swój pierwszy spacer:

Tam, gdzie na ścieżce widać tropy dzikich  zwierząt:
A w pobliskim gąszczu można dostrzec jelenia:
I gdzie skuty lodem Wołosaty  meandruje łagodnie:
A bobry budują żeremia nawet z najgrubszych drzew:
Wszędzie tam byliśmy i odpoczywaliśmy w tym roku, racząc się karnawałowym makowcem. Makowiec upiekłam w nocy przed wyjazdem i zabrałam ze sobą w Bieszczady, by podjadać go w drodze albo wieczorami przy kominku u Jagody i Maćka, z kieliszkiem   nalewki żurawinowej w ręku.
Ciasto wybrałam łatwe niesłychanie, krucho-drożdżowe, nadziałam je domową  masą makową i posypałam cukrem pudrem. Jeśli do masy dodamy ulubione  bakalie i alkohol, otrzymamy makowiec prawdziwie świąteczny. Ważne, by maku było dużo, a ciasta niewiele. Polecam! Każdy potrafi go upiec :) Przepis znalazłam tu.
W mojej wersji przepis jednak  wyglądał nieco inaczej. W nawiasach podaję proporcje na dwa zgrabne makowce długości blachy do pieczenia (z wyposażenia piekarnika).

Ciasto:
  • 500 g mąki (330 g )
  • 250 g masła (170 g)
  • 100 g cukru pudru z prawdziwą wanilią (70 g)
  • 50 g drożdży (33 g)
  • 2 jaja (1 jajo)
  • 3 żółtka (2 żółtka)
  • 3 łyżki gęstej śmietany lub jogurtu (2  łyżki)
Masa makowa:
  • 350 g maku 
  • 250 - 300 g cukru pudru z prawdziwą wanilią 
  • 1 jajo
  • 1 żółtko
  • 30 g drożdży (20 g)
  • 1 łyżka mąki pszennej 
  • 2  łyżki bułki tartej
  • kieliszek rumu
  • 100 g rodzynek
  • 3 łyżki pokrojonej w kostkę kandyzowanej skórki pomarańczowej

Sposób przygotowania:

Ciasto:
Drożdże należy wymieszać ze śmietaną  i łyżeczką cukru. Mąkę przesiać  do miski, następnie posiekać z masłem i  dodać lekko wyrośnięty rozczyn oraz  resztę składników,  zagnieść  ciasto jak na pierogi. Zostawić pod przykryciem na 30 -50 minut. 

 Masa makowa:
Mak należy zalać wrzącą wodą i gotować 30 - 35 minut. Ostudzić, odcedzić na sicie i przekręcić przez maszynkę  dwukrotnie (wystarczy raz, jeśli mamy drobne sitko do maku). Mak połączyć z pozostałymi składnikami, na końcu  zetrzeć na tarce drożdże, które należy dokładnie wymieszać z masą makową. *

Następnie podzielić ciasto na połowę i kolejno rozwałkować każdy kawałek na duży, cienki prostokąt. Na cieście równomiernie rozsmarować połowę masy makowej, zawinąć  delikatnie krótsze brzegi, by mak nie wydostał się na zewnątrz i zrolować makowiec wzdłuż dłuższego boku. Delikatnie przenieść makowiec na papier do pieczenia. Dokładnie i równo (!) zawinąć ciasto w papier, zostawiając 1-2 cm luzu (można papier spiąć szpilkami albo brzeg zawinąć pod spód makowca) i przełożyć   na blachę do pieczenia. To samo zrobić z drugim makowcem. Pozwolić ciastom  wyrastać w cieple około 30 minut, a potem piec je w piekarniku nagrzanym do 180 stopni (termoobieg) przez  30 -35 minut.

*Zawsze daję do maku żółtka i ubite białka, ale tym razem chciałam wypróbować przepis z  Dwóch Chochelek. Masa makowa rzeczywiście nie oddzielała się od ciasta, ale nie wiem, czy to zasługa drożdży, czy też papieru do pieczenia. Mój makowiec okazał się bardzo smaczny i ładny, czego nie oddaje zdjęcie, bo kroiłam ciasto jeszcze ciepłe... Nie wiem też, czemu makowiec popękał nieco. Może nie pozwoliłam mu dobrze wyrosnąć? Co tam - i tak polecam!




2011-02-22

Cannoli siciliani

Nie mogłam ich nie usmażyć! Kiedyś, wczesną wiosną zapewne, wstąpiłyśmy z koleżanką do włoskiej restauracji ze stoiskiem cukierniczym (gdzieś na Koszykowej, w pobliżu placu Na Rozdrożu) i kupiłam sobie rurkę nadziewaną ricottą. To było niebo w gębie! Nie wiedziałam wtedy, że te rurki to  słynne sycylijskie słodycze i że ciasto przypomina to faworkowe, i że jest smażone...
Moje upodobanie do słodyczy oscyluje nieuchronnie w kierunku deserów francuskich i włoskich. Z polskich trzymają się tylko baby i makowce ;) Wobec tego wiedziałam, że kiedyś te rurki sobie sama  przygotuję. Stało się to dopiero dziś. Trudno - lepiej późno niż... później! O mojej determinacji niech świadczy fakt, że smażyłam cannoli, mimo iż smażenia unikam i że z braku metalowych form w kształcie rurek wykonałam takowe z kilkakrotnie złożonej folii aluminiowej, a potem pracowicie ściągałam z nich gorące rurki,  parząc sobie palce. Mąż okazał się w tym zdejmowaniu lepszy... Potrzebowałam tych foliowych form do smażenia kolejnej partii ciastek. Folia aluminiowa nie była wystarczająco sztywna, dlatego najpierw formowałam  foliowe rurki na grubym trzonku od wałka (takiego małego, przeznaczonego  do rozwałkowywania ciasta w tortownicy!), dopiero potem oklejałam je ciastem i smażyłam po kilka w głębokim tłuszczu.
Opłacało się, bo cannoli siciliani są pyszne i tak łatwe jak faworki, o ile ma się wyżej wspomniane metalowe  rurki. Może ktoś wie, gdzie je można kupić?!*
Przepisów znalazłam mnóstwo, ale znów przemówił do mnie jeden, ze względu na doskonałe zdjęcia. Zobaczcie sami. To kolejny przepis Eddy z blogu Un dejeuner de soleil, który mnie zainspirował.

Oto moja wersja:

Składniki ciasta:
  • 300 g mąki
  • 30 g masła
  • 1 jajo + 1 białko do zlepiania rurek
  • 40 g cukru pudru
  • ok. 60 ml wina Marsala albo wina białego (ja dałam spirytus i limoncello, jak do faworków)
  • 2 łyżki kakao
  • olej do smażenia
Składniki kremu:
  • 400 - 500  g ricotty*
  • 120 g cukru pudru z wanilią
  • 40 g gorzkiej czekolady startej na tarce lub drobno pokrojonej
  • 40 g kandyzowanej skórki pomarańczowej
  • 1- 2 łyżki limoncello albo rumu
Przygotowanie ciasta:
W misce albo w mikserze wymieszać mąkę, cukier, jajo i kakao, dodać alkohol i miękkie masło. Wyrobić dość miękkie, elastyczne  ciasto (jak na faworki) i odstawić je na 1/2 godziny do lodówki. (W tym czasie można przygotować krem).  Następnie schłodzone ciasto podzielić na trzy części i bardzo cienko rozwałkować każdą z części. Wykrawać dużą szklanką placuszki, sklejać je (po posmarowaniu brzegów białkiem ) na rurce - tak, by zachodziły na siebie - i smażyć po kilka na średnio rozgrzanym oleju. Potem odsączyć rurki z tłuszczu na papierowym ręczniku, poczekać aż nieco wystygną i usunąć foremki. Nieco męczące zajęcie, zwłaszcza że rurek z tych proporcji można uformować ponad 20 (mnie się udało chyba 24).

Tutaj macie filmik ze sposobem smażenia. Przepis jest wprawdzie inny, ale rurki sklejałam tak samo. Popatrzcie tu.

Przygotowanie kremu:
Wszystkie składniki wymieszać dokładnie, doprawić do smaku - może potrzeba nieco mniej lub więcej cukru albo alkoholu. Nadziewać rurki z obu końców łyżką albo za pomocą rękawa cukierniczego, czyli foliowej torebki z odciętym rogiem ;)  Posypać cukrem pudrem i podawać. Jeśli chcemy przygotować od razu więcej cannoli , warto posmarować je w środku roztopioną czekoladą i dopiero potem nadziać, by nie rozmiękły.

*Największy kłopot jest z ricottą, którą czasami  trudno kupić nawet w Warszawie**. Przyznam, że część rurek nadziałam mascarpone (choć to nie to samo, bo  mascarpone  smakuje przecież jak tłusta śmietana, więc koniecznie trzeba dodać do smaku trochę soku z cytryny). Ricotta to ricotta i już. Najbardziej przypomina w smaku tłusty, zupełnie niekwaśny twaróg na serniki, więc  rurki z nadzieniem z ricotty są po prostu doskonałe.  Spróbujcie!

*Metalowe rurki, lekko zwężane na jednym końcu, kupiłam bez trudu w Tortowni. 
** Wiem, wiem, jest w supermarketach, ale nie było po drodze ;)
 Cannoli siciliani to nie jest bardzo czekoladowy deser, ale czekoladę zawiera, zatem chętnie dołączę z moimi rurkami do Czekoladowego Weekendu Bei i Atiny.




2011-02-18

Ulubiona owsianka

No właśnie - jaka ma być ta ulubiona  owsianka ? Zacznę  od tego, że nazwa owsianka istnieje w moim słowniku od niedawna, a płatki owsiane na mleku wielbiłam już jako dziecko. Była  to jedna z tych zup mlecznych dzieciństwa (oprócz lanych klusek na mleku i kaszy manny), które jadałam z prawdziwą przyjemnością. Potem długo do nich tęskniłam, ale jadałam sporadycznie, a teraz postanowiłam: dość tych sentymentów, przecież płatki są na wyciągnięcie ręki!  Można je sobie ugotować. I ugotowałam, takie jak lubię teraz - bardziej gęste niż w czasach kolonii letnich nad Jeziorem Białym, ale nie takie znów gęste  jak w brytyjskiej kuchni. To nie ma być szkocka  porridge, lecz polska, gęsta  zupa mleczna. Koniecznie lekko  słona... I choć wiem, że smakowałaby mi bez żadnych dodatków, bardzo chciałam dodać do niej suszone żurawiny i mrożone jagody. Wyszło mi śniadanie idealne. Po prostu niebo w gębie!

Składniki:
  • 1 szklanka mleka
  • 2 czubate łyżki płatków owsianych "górskich"
  • szczypta soli
  • mrożone jagody
  • suszone żurawiny
W rondelku zagotować  mleko z płatkami i solą. Na małym ogniu pogotować płatki 5 -6  minut, aż  do uzyskania pożądanej gęstości  i -  podawać z ulubionymi owocami. Ja posypałam gorącą owsiankę mrożonymi jagodami, które  natychmiast nadawały się do spożycia. Żurawiny można pogotować z płatkami albo podawać suszone, uważam, że  obie wersje są smakowite.
Można, oczywiście, dosłodzić taką owsiankę do smaku, jednak to rzecz gustu. Ja dlatego lubiłam w dzieciństwie zupy mleczne, że... nie były słodkie! I żadne kożuchy na mleku ani swąd przypalenizny nie mogły mnie do nich zniechęcić tak jak zwykły cukier... Ciekawa jestem, jakie są Wasze   wspomnienia zup mlecznych i jaka jest Wasza ulubiona owsianka. Napiszcie!

2011-02-14

Obiecałaś upiec napoleonkę!

Obiecałam, to prawda. Rodzina od jakiegoś czasu domaga się tradycyjnej ( oldscoolowej, można by rzec)  napoleonki, zwanej w Krakowie kremówką, * z listkującym się ciastem na bazie  margaryny i śmietany. Zaczęłam piec tę napoleonkę jeszcze jako nastolatka i potem towarzyszyła nam podczas różnych uroczystości rodzinnych albo umilała weekendy. Pomyślałam jednak, że  takich napoleonek dziś już się  nie piecze i że muszę tym razem nieco podrasować przepis... I choć samo ciasto jest bardzo smaczne, zamieniłam je na gotowe francuskie, a krem budyniowy wzbogaciłam o kilka składników (więcej żółtek, mniej mąki, laska wanilii) i otrzymałam doskonały crème pâtissière. Wyszło pysznie, choć mrożone ciasto francuskie nieco się napuszyło, a ja nie miałam serca go zgnieść ;)

Myślę, że następnym razem  zgniotę i obrócę wierzchy, by  porządnie przylegały do masy. Zapewniam jednak, że smak jest wyśmienity!
  
Składniki:

Ciasto:
  • gotowe ciasto francuskie
  • cukier puder
Crème pâtissière:
  • 1 litr mleka
  • 6 dużych  żółtek
  • 200 g cukru
  • 100 g mąki
  • laska wanilii
  • 2 łyżki masła
 W garnku zagotować 3 szklanki  mleka  z laską wanilii przeciętą na pół. W drugim garnku  ubić żółtka z cukrem, dodać szklankę zimnego mleka oraz mąkę  i dobrze wymieszać trzepaczką. Wlać do masy żółtkowej przecedzone mleko z wanilią i gotować do zgęstnienia kremu, energicznie mieszając trzepaczką. Gęsty krem odstawić do wystygnięcia (warto go kilkakrotnie zamieszać, albo przykryć folią,  by nie utworzył się kożuch) i zmiksować z 2 łyżkami masła.

Ciasto francuskie rozmrozić, rozwałkować, podzielić na pół, porządnie nakłuć, by zapobiec wybrzuszeniom i upiec każdy blat osobno w temperaturze 210 stopni. ( Ja wykorzystałam gotowe blaty firmy Frosta,  z których każdy  rozwałkowałam na długość blachy i upiekłam w dwóch partiach  dwa razy po trzy, a blaty przeznaczone na wierzch napoleonki od razu przed pieczeniem pokroiłam  na porcje).  Następnie   spody ciasta ułożyć na desce albo na blasze,  wylać na nie  stygnący krem i ułożyć wierzchy ciasta. Jeszcze tylko  cukier puder - i gotowe! Napoleonka szybka i pyszna. Najsmaczniejsza po schłodzeniu w lodówce. Lepsza niż kiedyś, bo przecież nie wszystko co dawne było lepsze... A dotyczy to zwłaszcza przepisów kulinarnych. Pozdrawiam Was   s e r d e c z n i e   w dniu świętego Walentego :)

* podobno napoleonka to przekręcona nazwa włoskiej  neapolitanki. Ale sama już nie wiem. Gdyby miała więcej warstw to nazywałaby się mille feuille, czyli tysiąc warstw...



2011-02-06

Lubicie ruskie?

Ja lubię. Jadam je wprawdzie rzadko, bo rzadko je gotuję, a unikam jedzenia pierogów w restauracjach, barach i stołówkach. Nie przepadam zwłaszcza za grubym ciastem, które smakuje krochmalem i nie lubię takich tam grubych pierogowych  falbanek ani plastikowych przyrządów  do formowania pierogów. Najbardziej lubię pierogi niewielkie i pękate - takie jak te na zdjęciu, formowane "na stojąco".

W dzieciństwie chodziłam na najlepsze ruskie do baru mlecznego i cieszyłam się, ilekroć mogłam zjeść tam porządną porcję pierogów za 4.20 (chleb kosztował 4 zł). Dziś wiem, że smak tych ruskich brał się z dobrze przyprawionego farszu, w którym przeważały ziemniaki, porządnie okraszone przyrumienioną  cebulką. 

Domowe (babcine) pierogi bywały jeszcze aromatyzowane świeżą miętą, co wówczas uwielbiałam. No i pierogi ruskie jadało się koniecznie z kwaśną śmietaną albo z tłuszczem i cebulką oraz ze śmietaną. A czasami z bardzo niezdrową, ale przepyszną zasmażką - na patelnię z tłuszczem i skwarkami  z cebulą należało wlać trochę tłustej śmietany i zagotować. Poezja smaku! Dziś nie wiem, czy odważyłabym się tak ryzykować, ale w dzieciństwie potrafiłam takich pierogów z tłuszczem i ze śmietaną zjeść całkiem dużo ;)

Ciasto na pierogi nauczyła mnie robić moja Teściowa, która wprawdzie nie umie zrobić ruskich, ale za to przygotowuje pyszne pierogi z kapustą i grzybami, z tym właśnie ciastem.  A jest to ciasto zaparzane, do którego dodaje się jajo i olej, dla elastyczności. Łatwo się je wałkuje i nie wysycha podczas lepienia, a jednocześnie nie smakuje jak krochmal z mąki i wody...

Pierogi ruskie:

Ciasto:
  • 3 szklanki mąki
  • 1 szklanka wrzącej wody
  • 1łyżeczka soli
  • 1 jajo 
  • 1 łyżka oleju (czasami więcej)
Farsz:
  • 1kg ziemniaków
  • 1/2 kg tłustego sera
  • 2 cebule
  • olej 
  • sól, czarny pieprz
dodatkowo do podania:
  • 1 cebula
  • olej
  • kwaśna gęsta śmietana
  • plaster wędzonego boczku (niekoniecznie)
  • mięta (tylko do dekoracji, bo w tej wersji nie zgodziłaby się z cebulą...)
Zaczynam od przygotowania farszu: Gotuję ziemniaki, lekko przestudzone przeciskam przez praskę razem z tłustym serem, dodaję zeszkloną na oleju, drobno pokrojoną, cebulę, doprawiam solą i pieprzem do smaku. Pieprz ma być mocno wyczuwalny. Farsz  - charakterny, brązowy od przysmażonej cebuli i zdecydowany w smaku.
Teraz pora na ciasto: W dużej misce mieszam mąkę z solą i zalewam ją wrzącą wodą. Mieszam drewnianą łyżką, aż powstanie dużo niewielkich grudek. Pozwalam ciastu trochę wystygnąć i dodaję jajo oraz olej. Zagniatam - niezbyt długo, aż powstanie miękkie, elastyczne, ciepłe w dotyku ciasto. Oddzielam jedną trzecią ciasta i rozwałkuję na blacie zgrabne koło. Wycinam kółka szklanką albo specjalną okrągłą wycinaczką, nadziewam farszem i zlepiam na blacie - "na stojąco", żeby pierogi były pękate. Czasami (tak było właśnie tym razem) na rozwałkowanym cieście układam porcje farszu, przykrywam resztą ciasta z tego samego placka i odcinam półksiężyce, które dodatkowo sklejam jeszcze i formuję rękami. 
Gotowe pierogi gotuję na małym ogniu przez 3-5 minut w  osolonej wodzie z dodatkiem łyżki oleju. Jeszcze tylko usmażona cebulka i śmietana - i można podawać. Konia z rzędem temu, kto potrafi posprzątać  kuchnię,  przygotować  dodatki (na przykład surówkę z marchewki z chrzanem i śmietaną) i podać ciepłe pierogi gościom. Dlatego pierogi  gotuję niezbyt często...